Leningrad to zespół, któremu nie podskoczysz. Ich wokalista, Sznur, to kozak. Diki mużczina, Jajca, tabak, peregar (?) i szczecina, z tego, co śpiewa. Nie podskoczy im Putin, nie podskoczy im mer Moskwy Łużkow, który zakazał im występów w stolicy, bo po co mają skakać. Co z tego, że Putin zna dżudo, że był sikret ejdżentem (pamiętacie, jak James Bond poznał w Orient Ekspresie szpiega z Europy Wschodniej - nie wiem nawet, czy nie Polaka - po tym, że zamówił czerwone wino do ryby?). Co z tego, że Putin mógłby nasłać na kozaków z Leningradu OMON, Specnaz, czy oddziały czeczeńskich weteranów. Sznur pokazałby mu chuja i sprawa załatwiona.
Leningrad ma zakaz występowania w Moskwie, czyli III Rzymie, ale kładzie na to ruski chuj. Leningrad prawie nie pojawia się w radiu i telewizji - ale i na to kładzie ruski chuj. Kładzie chuj, bo im bardziej jakakolwiek władza przypierdala się do Leningradu, tym bardziej kultową pozycję Lenngrad zajmuje. Rzecz właściwie w Leningradzie jako zjawisku.
Muzycznie są genialni, język rosykski - jak się okazuje - jest najlepszym językiem do śpiewania punkowego ska, czy skankowego punka, cholera wie, jak to zwać.
Tutaj jacyś random holenderscy chłopcy i ich - oczywista dość - wizja Rosji w rytm sznurowego "yo soy Sznur".
Tu z kolei jacys berlińczycy dokręcili Leningradowi berliński teledysk. Dziwne.
Ta to już w ogóle fański tribut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz