sobota, 23 lutego 2008

the only thing i can do for kosovo

Is to play this song:

Croatia, Albania, somewhere near Romania
It's Euro and NATO, why the hell do we go
Priština, blew up huh, head for Macedonia
I'll race ya
Somewhere far overseas
There's a place called Kosovo
That's where you don't wanna go if you're Albanian and all
Protecting human rights
Air strikes and fire fights
And we'll be dropping our bombs
Wherever Serbian bad guys hide
Just up from Kosovo
Somalia, Grenada, or rescuing Kuwait-a
We screwed ya Rwanda
Wish we coulda helped ya
Iraqi embargo
That's where got hustled
Ooo so now we're helping out in Kosovo
We'll kick some ass
And then we'll see how it goes
And then we really don't know
Good luck to Kosovo
Milosevic, you sorry son of a bitch
Every time we go
To little places like Kosovo
We never really know
What happens after we go
Tough luck for Kosovo
Croatia, Albania, somewhere near Romania
It's Euro and NATO, why the hell do we go
Priština, blew up huh,
head for Macedonia
Ah from Macedonia down to Kosovo
We'll kick their ass
And then we'll see how it goes
And then we really don't knowT
hat sucks for Kosovo
Somalia, Grenada, or rescuing Kuwait-a
We screwed ya Rwanda, wish we coulda helped ya
Iraqi embargo,
How it ends we don't know...

Te wesołe chłopaki to żołnierze norweskiej misji stabilizacyjnej w Kosowie. Dowództwo chciało wywalić ich z wojska za ten niewinny utwór, ale chłopcy ich uprzedzili i odeszli sami.


Tak przy okazji - nie mogę jakoś sobie wyobrazić naszych dziarskich chłopaków, kwadratomrucznych nieco, którzy gną się w nieco gejowskich - bądź co bądź - podrygach. Jednak ze wschodnioeuropejskiej dyskoteki do dansflora trochę jeszcze daleko, że potwierdzę niejako stereotyp. Ale nie o tym.

O tym:
Dopóki było, jak było, czyli protektorat, prowizorka i faktyczny brak serbskiej kontroli - nikt się specjalnie nie rzucał. Serbowie powoli akceptowali całą sprawę i - gdyby to jeszcze dość długo potrzymać, jak zresztą przewidywał fiński plan, odpadnięcie Kosowa (czysto raczej grawitacyjne) byłoby to pewnie mniej bolesne. Ewolucja, nie rewolucja. A teraz jest, co jest.

W całej sprawie pojawiają się trzy w grucie rzeczy kwestie, i odkrywcze to nie jest. Pierwsza - to prawo narodów do samostanowienia, i w przypadku Kosowa, które zwarcie zamieszkane jest przez Albańczyków, prawo to można zastosować, tym bardziej, że Serbowie pokazali już za Milosevicia, co potrafią, wyganiając prawie milion ludzi z domów. Albańczycy z drugiej strony też potrafili się odgryźć, i tak to wyglądało. Nie ma sensu ciągnąć dalej w tym samym państwie. Ale - pozostaje kwestia kosowskich Serbów. Zadziwiające, że nikt tych, którzy zamieszkują, też zwarcie, przy granicy serbskiej, nie przyłączono do Serbii zawczasu, zanim jeszcze Kosowo ogłosiło niepodległość. Byłoby kilkaset tysięcy ludzkich tragedii mniej. Ale nie można zapominać, że w Kosowie żyją - i będą żyli - Serbowie, dla których Kosowo zawsze będzie ojczyzną, i to czysto serbską. Dlatego nie wiadomo, czy nie lepszą byłaby jakaś federacja serbsko-albańska. A co najmniej bardzo szeroka autonomia każdej serbskiej wioski, choćby liczyła pięć domów.

Druga sprawa, mniej - mimo wszystko - istotna, to coś, co możanby nazwać państwowym mitem, przywiązaniem do państwa jako do pewnej idei, bytu ponadrzeczyiwistego. Tu faktycznie Serbom robi się krzywdę, i to cholernie bolesną. I teraz należałoby się zastanowić, czy jednak wyżej wspomniane ponadrzeczywiste byty nie powinny w tym wypadku raczej ustąpić praktycznemu rozwiązaniu. A ustąpiły.

Trzecia sprawa to precedens, jaki Kosowo tworzy i jego wpływ na prawo międzynarodowe. Jeśli jednak założyć, że jedną z podstawowych zasad prawa jest dostosowanie go do kontretnych rozwiązań, wychodzi na to, że obawę przed takimi precedensami można, a nawet powinno się, jebać.



A to prawdziwa serbska, kosowska muzyka. Belo Platno. Aż chce się krzyczeć: Kosovo je Srbija. Bo nadal jednak je i w pewnym sensie zawsze będzie. Ale tylko w pewnym.

Brak komentarzy: